O zaletach bankowości spółdzielczej, ofercie dla klientów z mniejszych miejscowości oraz przyszłości takich usług finansowych rozmawiamy z Bartoszem Kublikiem, prezesem Banku Spółdzielczego w Ostrowi Mazowieckiej.
Moja Gazeta Regionalna: Panie Prezesie, jak doszło do otwarcia placówki banku w Zielonce?
Bartosz Kublik, prezes zarządu Banku Spółdzielczego w Ostrowi Mazowieckiej: Minąłbym się z prawdą, gdybym powiedział, że była to akcja zaplanowana, rozwój przewidziany strategicznie, w rocznym planie ekonomiczno-finansowym czy kierunkach działania na rok 2016. Nie, tego nie planowaliśmy.
Wszyscy wiemy, że powiat wołomiński został dotknięty w ostatnim czasie wydarzeniem, które dla nikogo z nas, a już na pewno nie dla przedstawicieli bankowości spółdzielczej, nie jest miłe, mam tu na myśli upadłość lokalnego banku. W związku z tym przykrym wydarzeniem, które wpłynęło na reputację całego sektora polskich banków spółdzielczych, powstała na lokalnym rynku, również w Zielonce, pewna luka, polegająca na tym, że zostały tam jedynie wielkie międzynarodowe instytucje bankowe, banki działające jako potężne korporacje. Nie ostała się żadna lokalna instytucja finansowa.
Pracując od 15 lat w sektorze bankowości spółdzielczej jestem głęboko przekonany, że każdej dobrze funkcjonującej lokalnej społeczności potrzebny jest lokalny bank jako, zwyczajnie, centrum życia finansowego, gospodarczego danego lokalnego środowiska, małej ojczyzny czy też regionu, w zależności od wielkości tej instytucji.
Bankowość spółdzielcza nie jest jednorodna. Są wśród banków spółdzielczych maleńkie instytucje działające i obsługujące terytorium jednej gminy. Ale są też takie, które ze względu na sieć placówek czy rozmiary finansowe często są znaczącymi regionalnie instytucjami finansowymi. Jeszcze raz powtórzę: jestem głęboko przekonany, że każdej dobrze funkcjonującej lokalnej społeczności potrzebna jest lokalna instytucja finansowa. To przekonanie wynika nie tylko z mojego doświadczenia, ale przede wszystkim ze studiów porównawczych, odnośnie sytuacji w Polsce i w najbardziej rozwiniętych krajach europejskich.
Czyli nie jest to tylko polski pomysł?
W praktycznie każdym z najbardziej rozwiniętych krajów europejskich, a mówimy tu o Niemczech, Francji, Austrii czy Holandii, funkcjonują bardzo silne lokalne instytucje bankowe, które oczywiście u góry są związane i zsieciowane w pewnego rodzaju zrzeszenia. Różnie to wygląda w różnych krajach: modele nie są identyczne: np. w modelu holenderskim to powiązanie jest dużo silniejsze, w modelu niemieckim luźniejsze, czyli zostawiona jest większa autonomia bankom lokalnym na podstawowym szczeblu.
Tym niemniej, przykłady wysoko rozwiniętych krajów pokazują, że tam również funkcjonuje bankowość spółdzielcza, lokalna. Dlatego, że agreguje ona na poziomie małych ojczyzn oszczędności i zamienia je w inwestycje, które, wierzymy w to głęboko, najlepiej służą tym właśnie lokalnym społeczeństwom, w myśl hasła: ”Lokalny pieniądz na potrzeby lokalnej społeczności” To oznacza: to, co jesteśmy w stanie zaoszczędzić lokalnie, powinno w jak największym stopniu, bo w całości się nie da, być redystrybuowane na lokalnym szczeblu. Przecież taka sama jest logika decentralizacji państwa, działania samorządów terytorialnych etc. To tyle, jeśli chodzi o ideę, która nam przyświecała.
Ale oczywiście idea to nie wszystko. Musiała się pojawić osoba, która dała nadzieje na to, że ta placówka po pierwsze: powstanie w szybkim tempie, po drugie: zacznie przynosić dobre wyniki, najpierw handlowe, a po pewnym czasie – już ekonomiczne. Taka osoba pojawiła się w postaci pani dyrektor naszej placówki w Zielonce – Anny Białek.
Po kilku rozmowach i po głębokim namyśle zarządu naszego banku, postanowiliśmy spróbować. Wydaje się na chwilę obecną, że jest to słuszna decyzja.
Tym cenniejsze są słowa księdza proboszcza, który po Mszy świętej poinformował mieszkańców, że pojawiła się w Zielonce nowa placówka bankowa, polski bank spółdzielczy. Dowiedzieliśmy się, że parafia ma u Państwa swoje konto. Czy spodziewał się Pan, że tak dobrze zostaniecie tu przyjęci?
Tak, jestem w ogóle bardzo miło zaskoczony, że zostaliśmy tu w Zielonce przyjęci bardzo serdecznie i w sposób otwarty. W Ostrowi zastanawialiśmy się, jak to nasze wejście na ten teren zostanie odebrane w kontekście tych przykrych wydarzeń, o których powiedziałem na początku. Tym większe było zaskoczenie, że taki styl działania i placówka polegająca na głębokich, silnych relacjach ze środowiskiem została bardzo ciepło powitana w Zielonce. Tym bardziej nam miło.
Bank ma już ponad 118 lat. Jak w tak trudnych czasach udaje się Państwu przetrwać?
Obiektywnie rzecz biorąc, czasy są być może niełatwe, ciekawe, ale bywały przecież w polskiej historii trudniejsze. Jesteśmy dzisiaj krajem rozwijającym się w bardzo przyzwoitym tempie. Poziom 3,5 – 3,7% wzrostu PKB rocznie to bardzo przyzwoite tempo. Czyli nie jest aż tak źle.
Inna sprawa, że mordercza jest konkurencja. Na rynku krajowym musimy się zmagać z przeglądem instytucji finansowych z całego rozwiniętego świata. Można powiedzieć, że w każdym miasteczku powiatowym jest dzisiaj od piętnastu do dwudziestu kilku placówek różnorakich instytucji finansowych. Oczywiście, to jest również cena tego wzrostu. Nie byłoby tych wszystkich instytucji, gdyby polski rynek finansowy, bankowy nie był dosyć wysoko marżowy na tle rynków zachodnieuropejskich i nie był atrakcyjny.
Gdy czytamy, o przykładach państw, które integrowały się z Europą i otwierały swoje gospodarki 20 – 30 lat wcześniej – mam tu na myśli np. Hiszpanię, to one również przechodziły okres bardzo szybkiego „ubankowienia” i też było to dokonywane przede wszystkim przez instytucje zewnętrzne, zagraniczne. Nagromadzenie bogactwa kapitału na rynku niemieckim, francuskim, holenderskim jest dużo większe niż w naszej części Europy. Z tym nie da się w sposób prosty walczyć i polemizować. Tak po prostu jest.
Mimo tego naporu instytucji zagranicznych ogromnym sukcesem polskiej bankowości spółdzielczej jest to, że w ogóle istnieje. I że przetrwała ze swoimi 10 procentami rynku do chwili obecnej, przy tak potężnym otwarciu rynku na dużo silniejsze instytucje zachodnie. O ile mi wiadomo, jesteśmy jedynym przykładem spośród dawnych gospodarek socjalistycznych, gdzie taka bankowość lokalna w tej postaci i z takim zakresem działalności na rynku funkcjonuje. Ma pewne swoje problemy, ale funkcjonuje i co więcej, zdobywa coraz więcej klientów.
Jaka jest zatem recepta na sukces w tej sytuacji?
Wszystko wynika z różnicy pomiędzy bankowością spółdzielczą a bankowością wielkokorporacyjną. Jak wspomniałem, lokalnej społeczności jest potrzebny lokalny bank, którego centrum decyzyjne jest blisko problemów tego konkretnego terenu.
I tym właśnie wygrywamy. Nie zawsze ceną pieniądza, nie zawsze innowacyjnością rozwiązań technologicznych. Bo nie oszukujmy się: są bogatsi od nas, są firmy i instytucje bankowe, które mają większe budżety np. na informatyzację, na produkty, nie wspominając już o budżetach na marketing i reklamę. Ale wygrywamy tym, że jesteśmy blisko tych środowisk, że struktura takich instytucji jak nasza jest maksymalnie spłaszczona, co np. jeśli chodzi o relacje z biznesem, ma pierwszorzędne znaczenie, bo ważna jest szybka decyzja, jaka by ona nie była.
Korporacje natomiast dosyć często grzęzną w procedurach i procesach decyzyjnych. Bo jeśli lokalny przedsiębiorca ma czekać na decyzje kredytową przez 2 lub 3 miesiące, to często biznes, który chciał zrobić, dezaktualizuje się. Myślę, że jest to pewna przewaga konkurencyjna, którą posiadamy. Jedna z nielicznych, bo ani środki na marketing i reklamę, ani budżet na informatykę, ani również często cena pieniądza nie są po naszej stronie.
Proszę zwrócić uwagę, że wiele instytucji finansowych, działających na rynkach tzw. wschodzących ma swoje spółki matki za granicą. A jeśli mają spółki matki za granicą, chociażby w strefie Euro, to mają również dostęp do tańszego finansowania niż to pozyskiwane z rynku krajowego. My nie możemy od swojej spółki matki za granicą, choćby w Austrii lub w Niemczech, zaciągnąć 50 czy 100 mln Euro kredytu za 1%, pomnożyć go tutaj na rynku oferując w kredytach.
Musimy tę swoją sumę bilansową, pasywa, czyli po ludzku mówiąc: depozyty „wycisnąć” z tego lokalnego rynku od naszych klientów: od rolników, gospodarstw domowych, od przedsiębiorców. W związku z tym cena tych środków jest nieco wyższa niż w niektórych instytucjach, które mogą refinansować się tanio za granicą.
Staramy się zatem wygrywać czym innym: bliską relacją, szybką decyzją. Oczywiście, w miarę możliwości szybką, bo obowiązują nas to samo prawo i te same procedury, co duże banki. Pewnie to dobrze, bo chodzi o to, by udzielać kredytów bezpiecznie.
Nie zapytam zatem o frankowiczów…
Na szczęście banki spółdzielcze z wielu powodów – również dlatego, że nie miały refinansowania kredytów frankowych, nie miały dostępu, żeby wyrównywać pozycje we franku czy w innych walutach – nie weszły do tej rzeki, nigdy nie udzielały kredytów frankowych. Banki spółdzielcze nie mają więc w ogóle portfela kredytów frankowych.
Bezpośrednio nie jest to nasz problem, aczkolwiek z dużą ciekawością przyglądamy się, jaki to wszystko znajdzie finał. Ten finał dla sektora bankowego jako całości może być różny i może ten sektor zaboleć. Wiadomo, że gospodarka to system naczyń połączonych. Dlatego z dużą uwagą ten problem obserwujemy.
Wspominał Pan o bliskich relacjach, szybkości podejmowania decyzji. Ale musi być też atrakcyjna oferta. Czy Państwo chcielibyście przekonać klientów do siebie?
Mówiłem już o relacyjności, o płaskiej strukturze, o maksymalnie sprawnym systemie podejmowania decyzji. Jeśli chodzi o ceny, to nie są wygórowane, myślę, że są na normalnym rynkowym poziomie, nie są ani za wysokie, ani za niskie. Tabela prowizji i opłat w niczym nie odbiega od porównywalnych ofert, których na rynku mamy mnóstwo.
Produkty bankowe są dosyć wymienne, substytutywne dla przeciętnego klienta. Mówię dla przeciętnego, bo już zupełnie inaczej wygląda sytuacja, jeśli chodzi o relacje bank – duża firma. Dla człowieka, który utrzymuje się z ciężkiej pracy własnych rąk i posiada konto w banku, to te oferty są podobne. Nie chcemy za wszelką cenę konkurować ceną, tzn. nie mamy stricte kont za zero, chociaż oczywiście od czasu do czasu robimy świetne promocyjne oferty.
Czasem chcemy pozyskać jakąś grupę społeczną czy zawodową do uczestnictwa w naszym banku. Więc takie oferty również u nas się zdarzają. Ja na każdym spotkaniu z klientem, z każdym interesariuszem banku i w ogóle z każdym, kto chce posłuchać o bankowości, staram się wytłumaczyć, że każda praca, każda usługa powinna mieć swoją cenę.
Wszelkie „wypożycz ki”, kredyty za zero, kredyty czy konta bezkosztowe to nie jest prawda. Bo to nie może być prawda. Jeśli konta czy kredyty za „zero” ma instytucja, która, jeśli spojrzymy w jej rachunek wyników, legitymuje się później stu, dwustu czy pięciuset milionowym wynikiem finansowym, to sami sobie Państwo odpowiedzcie, czy może rzeczywiście sprzedawać swoje usługi za zero złotych zatrudniając setki czy tysiące ludzi, utrzymując sieci placówek, niezwykle kosztowne zabezpieczenia informatyczne, serwerownie bazy danych itd.? Przecież to absurd.
Więc cena jest zawsze zaszyta. Może być ukryta w najróżniejszych miejscach Na pierwszy rzut oka może być niewidoczna w oprocentowaniu, marżach czy prowizji, ale zapewniam, że będzie pobrana, że będzie zapłacona przez klienta w innym miejscu.
My stawiamy na transparentność, informując klienta, ile dana usługa kosztuje. Żeby nie było tak, że proponujemy najlepszą, najtańszą na rynku ofertę, jeśli chodzi o oprocentowanie, a potem pobieramy np. 15 tys. zł w ramach ubezpieczeń czy innych operacji. Nie chcemy z naszymi klientami bawić się w kotka i myszkę, chcemy się traktować jak poważni partnerzy.
Chcemy stawiać na doskonałą relację, chcemy stawiać na to, żeby klienci docenili, jaki mamy wkład do lokalnej gospodarki.
Jednak to nie znaczy, że macie Państwo skostniałe struktury? Że nie idziecie z duchem czasu? Posiadacie bankowość elektroniczną, usługi na miarę XXI wieku?
Oczywiście że tak. Mamy w tej chwili 4 możliwości dostępu do kont i rozliczeń, czyli produktów bankowych, za pomocą zdalnych kanałów dostępu: home banking, które w tej chwili jest zastępowanie nowszym, czyli eCorpoNet. I to jest bankowość dla dużych podmiotów: tzn. instytucji i samorządów, większych firm, gdzie np. proces uwierzytelniania transakcji nie jest jednoosobowy, a bardziej złożony.
Drugi to jest eBankNet czyli prosta bankowość internetowa, przystosowana do pecetów, do komputerów osobistych dla mniejszych firm, rolników, gospodarstw domowych, osób fizycznych. Jest oczywiście kanał bankowości mobilnej, czyli takiej, która jest dostosowana do wszystkich urządzeń przenośnych typu smartfony, tablety etc. Jest pełna gama kart bankowych: kredytowych, debetowych od dwóch światowej klasy dostawców: Visa i MasterCard, którymi można się posługiwać pod każdą szerokością geograficzną. To wszystko posiadamy w ofercie.
Jak już mówiliśmy, dzisiaj jakość i standard wszystkich produktów bankowych jest na rynku wyrównany. To tak, jak na ostatnich Mistrzostwach Europy: nie było słabych drużyn, widzieliśmy, że ktoś potrafił stworzyć niespodziankę, że małe kraje, wcale nie potęgi futbolowe, doskonale sobie radziły z tuzami futbolu w niektórych meczach. Tak samo w sektorze bankowym: to się wszystko wyrównało. Dzisiaj już nie ma jakichś przepaści technologicznych pomiędzy instytucjami, tak jak też nie ma przepaści cenowych. To jest raczej wystandaryzowane. Natomiast konkuruje się tą nadbudową.
Naturalnie tradycyjna forma kontaktu z bankiem też w Państwa banku funkcjonuje?
Jakiś czas temu poleciłem swoim pracownikom przeczytać książkę pt. „Bank dwa zero”, by mieli świadomość tych zmian, które zachodzą. Generalnie jest to książka o rewolucji internetowej w bankowości, w usługach finansowych. Autor bardzo sugestywnie argumentuje, na podstawie wielu statystyk, trendów, które zachodzą w bankowości, że kontakt z placówką jest coraz rzadszy. To się dzieje na naszych oczach i z tym trendem naprawdę nie ma co dyskutować.
Są jednak dwa „ale”, szczególnie dla banków spółdzielczych. Mimo wszystko pracujemy z klientem w terenie, który jest nieco mniej nasycony technologiami niż dajmy na to rynek w dużych aglomeracjach – Warszawie, Poznaniu czy Łodzi.
Mamy jeszcze wielu klientów, którzy do spraw kontaktu z bankiem podchodzą bardziej konserwatywnie, czyli oczekują kontaktu z żywym człowiekiem. Druga sprawa: banki spółdzielcze cieszą się ogromnym zaufaniem seniorów i z tego się ogromnie cieszymy. Przecież tak dużo dziś się mówi we wszystkich opracowaniach o tzw. srebrnej ekonomii (silver economy), czyli całej gospodarce związanej ze starzeniem się społeczeństwa. To też jest przecież fakt. Udział osób w starszym wieku cały czas rośnie i będzie prawdopodobnie rósł. Być może to się odwróci, ale póki co, tak jest.
To, że cieszymy się na dziś już uznaniem tego klienta, jest dla nas bardzo cenne. Ale z tym klientem wiąże się konieczność stworzenia nieco innego środowiska obsługi niż internetowego, wirtualnego. Tutaj trzeba utrzymać i poprawiać realne środowisko obsługi. Zapewnić tym osobom bezpieczeństwo, komfort dostępu do placówek, wygodę korzystania z nich.
Przyszłe pokolenia ludzi starszych, to już będą te wychowane w świecie Internetu. Ale obecnie zachowujemy nieco większy konserwatyzm, jeśli chodzi o środowisko obsługi w placówkach niż część banków komercyjnych, ponieważ mamy na tę chwilę takich klientów i musimy ich docenić i szanować.
Trzeba też zmieniać ewolucyjnie i rozbudowywać kompetencje pracowników w bankach spółdzielczych w kierunku doradztwa finansowego, bo rzeczywiście będzie nam ubywać transakcji wykonywanych przy kasach, składanych na podstawie papierowych zleceń przelewów, itp. Ale z kolei świat, jak wszyscy widzimy, jest coraz bardziej skomplikowany, coraz trudniejszy do odczytania dla przeciętnego człowieka.
Ja wierzę, że będzie można w dłuższym okresie na tyle zbudować kompetencje pracowników banków spółdzielczych, żeby jeszcze mocniej związać klienta pod kątem doradztwa, połapania się w tym całym natłoku ofert, spraw związanych z ubezpieczeniami, aspektów prawnych funkcjonowania każdego z nas.
To się dzieje, ewoluuje. Pewnie nieco mniej będzie za 5 – 10 lat stanowisk kasjerskich, ale cały czas wierzymy w to, że relacyjna bankowość, niepozbawiona placówek i ludzi na dole, przy swoich lokalnych społecznościach (mówię tu o gminach) będzie jednak potrzebna. I tam byśmy nie chcieli wpuścić instytucji, z którymi najsilniej konkurujemy.
Na zakończenie pytanie: kim prywatnie jest prezes Banku Spółdzielczego w Ostrowi Mazowieckiej?
W 2002 roku trafiłem tutaj na staż, byłem jeszcze w toku studiów. Skończyłem Nauki Polityczne, Bankowość i Zarządzanie na studiach doktoranckich. Przeszedłem w tym banku w zasadzie wszystkie szczeble: od najniższych: stażysty, protokolanta, przez dyrektora oddziału, członka zarządu. W zarządzie jestem od marca 2007 roku. Akurat trwała inspekcja urzędników z KNF, to był dla mnie niezły poligon doświadczalny, bo od razu wchodząc do zarządu banku, zetknąłem się z 2-miesięczną inspekcją i miałem okazję poznać to wszystko od kuchni rzemiosła bankowego. W 2012 roku Rada Nadzorcza powierzyła mi kierownictwo banku, uzyskałem akceptację Komisji Nadzoru Finansowego.
Prywatnie jestem ojcem 2 synów. Żona Agnieszka jest nauczycielką w tutejszej szkole, w Zespole Szkół Zawodowych. I tak sobie zwyczajnie żyjemy tutaj – w Ostrowi.
Related News

Perła Baroku – Niezwykłe koncerty w Kobyłce
May 28, 2025
Niszczył plakaty wyborcze, usłyszał już zarzuty
May 28, 2025
Brutalna Kampania Wyborcza w Wołominie
May 28, 2025
PŁYWANIE DLA SENIORÓW
February 10, 2025
Wiadukt już w tym roku?
February 10, 2025
Czerwone Gitary Diamentowe 60-lecie
February 10, 2025